2014/07/23

CO SE WYSCHNĘ TO SE ZMOKNĘ, CZYLI SLOT ART FESTIVAL 2014


Co roku wracam stamtąd trochę rozbita, zawsze z poczuciem, że nie zrobiłam wszystkiego co chciałam, opuściłam za dużo koncertów na których mi zależało i nie poznałam wszystkich ludzi, których chciałam poznać. W tym roku jest inaczej, jedyna rzecz, której nie zrobiłam to oddanie krwi - jak się okazało prawdopodobnie nigdy tego nie zrobię, bo brakuje mi stanowczo zbyt dużo kilogramów. Pierwszy raz po powrocie z Lubiąża czuję pełnię szczęścia, czy może raczej - kierując się definicjami OSHO - błogość. Taką bez końca i początku, wszechogarniającą, a przede wszystkim teraźniejszą. Chyba wreszcie pojęłam czym jest życie w czasie teraźniejszym. Wydaje się tak bardzo oczywiste, ale w gruncie rzeczy to tylko pusta, ładnie brzmiąca fraza, dopóki nie wydarzy się coś, co sprawi, że zrozumiesz. Dopiero kiedy doświadczy się tego czegoś zaczyna się pojmować i wyłapywać sens w pojedynczych, zdawać by się mogło nic nieznaczących sytuacjach. Ale życie to nie ciąg nieznaczących przypadków. W końcu - jak powiedział kiedyś Jacek Walkiewicz - o wielkich zmianach decydują małe epizody; jedno spotkanie (...) jedna decyzja. Nawet nie wiecie, jak bardzo mogą zmienić życie pewne błękitne oczy i uzależnienie od wegańskiego jedzenia.



Ale do rzeczy. Tegoroczny SLOT ART FESTIVAL upłynął przede wszystkim pod znakiem deszczu i bansu, a co za tym idzie: poobdzieranych kostek i wycierania kałuży w namiocie. Było też trochę psioczenia na samą siebie, że nie potrafię się pakować, śledzenia kilku osobników, dowiadywania się, że jest się śledzonym przez inne osobniki, ale przede wszystkim wielkiej radości. Jeśli śmiech faktycznie wydłuża życie, to po tegorocznej edycji SAF ja i moi przyjaciele jesteśmy nieśmiertelni - serio.



Pisałam już kiedyś o tym, że SLOT to pięć dni w totalnie innym świecie. Świecie muzyki, dobra, radości i sztuki pod każdą postacią. Jak wiecie, bywam na naprawdę wielu festiwalach. Na większości świetnie się bawię, poznaję wspaniałych ludzi i w miarę możliwości wracam na kolejne edycje. Tutaj jest inaczej. Podobno SLOT można pokochać, albo znienawidzić. Osobiście nie widzę innej opcji, jak tylko miłość od pierwszego wejrzenia. To nie jest zwykły festiwal o konkretnym początku i końcu. To miejsce, które przenika się z przestrzenią, w której zaczynasz przebywać permanentnie. To stan świadomości i styl życia, który nie kończy się wraz ze złożeniem ostatniego namiotu. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że SLOT to taka pozytywna sekta i tak naprawdę tylko wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. Coś w tym jest. Mogłabym opowiadać o tym festiwalu godzinami; o tym ile można tu doświadczyć i nauczyć się; o mnogości warsztatów, wykładów, prelekcji, spotkań, spontanicznych inicjatyw, czy koncertów. I choć opowieściom tym nie byłoby końca i tak nie dałabym rady oddać chociaż w połowie atmosfery i wspaniałości tego miejsca. Wyjaśnić jak cudowni, otwarci i sympatyczni są ludzie, którzy tam przyjeżdżają, ani jak inspirująca może być każda spędzona tam minuta. Zamiast tego postanowiłam opisać wam bardzo skrótowo moje tegoroczne festiwalowe odkrycia - może kogoś zainspirują.



Koncerty: tegoroczny line-up naprawdę był niezły, ale jeden koncert (a nawet dwa) zdecydowania zmiótł wszystkie inne. Mowa o zespole NUTEKI. Chłopaki najpierw dali czadu na głównej scenie, a dwa dni później, nieco bardziej kameralnie zagrali na scenie unplugged. Od pierwszych dźwięków słuchałam jak zahipnotyzowana. Na scenie- sceniczne zwierzęta, natomiast poza nią przesympatyczni, normalni faceci. Nuteki zagrają w sierpniu jeszcze kilka koncertów w Polsce, więc koniecznie sprawdźcie ich trasę i przybywajcie, bo naprawdę warto!



Warsztaty: w tym roku wyjątkowo udało mi się dość aktywnie uczestniczyć w warsztatach, ale skupię się na dwóch, które szczególnie podbiły moje serce, a wyniesione z nich umiejętności zostaną ze mną na długo. / Po pierwsze: JĘZYK HINDI, czyli zajęcia, na które wybrałam się głównie dlatego, że za dwa miesiące (sic!) zaczynam studiować indologię i chciałam sprawdzić na ile faktycznie nadaję się do tego. Oprócz tego, że naprawdę sporo się na nich nauczyłam, przekonałam się, że wybór tego kierunku był strzałem w dziesiątkę i że na pewno się tam odnajdę. Indie nadchodzę! / Po drugie: POI. Ja i kuglarstwo mamy naprawdę skomplikowaną relację, na którą składają się lata podchodów i nieudanych prób bycia razem. Mniej więcej na przełomie kwietnia i maja postanowiłam chwycić byka za rogi i spróbować z poikami raz jeszcze. Pierwszym krokiem było kupno odpowiedniego sprzętu. Początkowe bolesne spotkania i poobijane łydki ustąpiły z czasem na rzecz poobdzieranych palców i prawdziwej obsesji na punkcie machania. Mimo że uczennicą jestem wyjątkowo oporną (inne źródła podają, że również utalentowaną) to idzie mi coraz lepiej, więc istnieje cień szansy, że kiedy już dojdzie do pierwszego spotkania z ogniem- nie zginę.



Wykłady: w tej kategorii szczególne znacznie miał dla mnie jeden wykład, a mianowicie WPŁYW HODOWLI ZWIERZĄT NA ZMIANY KLIMATU. Jako aktywna od lat wegetarianka wiem oczywiście co nieco na ten temat, ale uczestniczenie w tym spotkaniu, dało mi przede wszystkim realne spojrzenie na liczby i skłoniło do zastanowienia nad rezygnacją z bycia wegetarianką na rzecz bycia weganką.



Bez wątpienia, to była b a r d z o dobra edycja festiwalu - pod względem programowym, a dla mnie także od tej osobistej strony. Wydarzyło się bardzo wiele rzeczy, które będę pamiętać do końca życia. Momenty, zapachy, smaki, deszcz na nagiej skórze, słońce od którego bolą oczy i to wielkie pragnienie, by żyć tu i teraz, zasmakować w wolności i poddać się jej. Wstęp w tegorocznym festiwalowym informatorze kończy się przepięknym zdaniem: twoje serce jest wolne, miej odwagę by za nim podążać. I właśnie tego życzę wam na najbliższy rok i na całe życie. Do zobaczenia w Lubiążu w 2015 roku!

Autorką wszystkich zdjęć jest Natalia Pająki Łączyńska
, z którą miałam przyjemność zrobić fantastyczną sesję w ciągu tegorocznego SAF-u. Efekty wkrótce!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

loved it.
www.meemmakeup.blogspot.com